25/05/2018 Siedzę w garażu Nissana. To ciekawe, że to miejsce nazywa się garaż. Chodzi przecież o mechanika. Tylko, że w Holandii bardzo często jest tak, że auta naprawiają w miejscach, gdzie je sprzedają. Ja dziś szczęśliwie wstałam o 8:10, wiedziałam już, że się spóźnię na spotkanie w nowej szkole Dużego. Biegiem prysznic z Malutkim w kołysce, potem ubieranie, zbieranie rzeczy, wózek i do auta. Niespodzianka. Nie mogę odpalić. W zasadzie to nie niespodzianka, choć w mojej przewrotnej głowie wierzyłam, że skoro z autem wszystko ok to wytrzyma. Stało od połowy lutego bez ruchu! Taaak, ciągle się uczę. Teraz już wiem, że raz na 2-3 tygodnie auto musi jeździć. Będziemy planować wycieczki. :))))
Teraz czekam sobie, moje auto, a właściwie akumulator, ładuje się już półtorej godziny i jeszcze trochę to potrwa. Pffff Potem jeszcze test akumulatora, mam nadzieję, że nie trzeba go wymieniać.
W sumie dobrze, że to dziś. Po pierwsze jakoś nie jestem przekonana do tej nowej szkoły. Muszę jeszcze to przełknąć i przetrawić, żeby nie zamordować jednej nauczycielki. Po drugie niedługo do pracy, co by było gdybym wtedy dopiero odkryła, że nie działa? Lepiej nie myśleć.
Ponieważ dobrze mnie tu znają, siedzę sobie za biurkiem przed komputerem, podłączona do ładowarki Danny’ego. Oczywiście telefon też nie naładowany, nie przewidziałam, że tu sobie poczekam. Tylko mnie wolno uskuteczniać takie akcje. Hehehe Nawet chciałam się u nich kiedyś zatrudnić. „Ania, idę na lunch, ty odbierasz telefony”. „OK”. Hehehe Jakiś klient myślał oczywiście, że tam pracuję, wyprowadziłam go z błędu.
Na szczęście nowy akumulator nie potrzebny. Jutro się trochę przejadę, bo przyjeżdża rodzinka Męża i wyruszamy poza miasto.
Czuję się tu w końcu jak w domu. Takim prawdziwym. I nawet do sąsiadów Holendrów zaczynam już mówić po polsku.