Alfabet mojej emigracji – H jak huisarts

foto: lhv.nl
foto: lhv.nl

Jest szaro, buro, ponuro, wietrznie i deszczowo. Mam godzinkę, więc napiszę w końcu post o H. Huisarts, czyli według dosłownego tłumaczenia lekarz domowy, w Polsce mówi się lekarz rodzinny. Z instytucją huisartsa spotkałam się po raz pierwszy w Gandawie. Oczywiście chodziłam do lekarza rodzinnego w Polsce. A jakże. Nawet się z panią doktor zaprzyjaźniłam i teraz jesteśmy na „ty”. Jednak lekarza rodzinnego w Polsce nie można porównać z huisartsem ani w Belgii, ani w Holandii. Nasz lekarz rodzinny w Belgii mieszkał po drugiej stronie ulicy, dwa kroki od mieszkania i kilkanaście od uniwersytetu. Tamtejsi lekarze nie przyjmują w przychodniach, ale we własnych domach lub w wynajmowanych do tego celu pomieszczeniach. Nasz przyjmował w domu. Mieszkał na górze, na dole miał gabinet. Wyglądał trochę jakby był alkoholikiem, ale nigdy nic od niego nie poczułam, a nos mam jak pies gończy. Lekarze w Belgii przyjmują zwykle dwa razy w ciągu dnia – rano i po południu, tak, by umożliwić wszystkim dostęp do usług. Nasz pracował od 8 do 10 i od 17 do 19. Teoretycznie, bo oczywiście trudno przewidzieć ile pacjentów się zgłosi. Mogłaś wcześniej zadzwonić, ale równie dobrze można było pojawić się bez zapowiedzi. Siedziało się w maleńkiej przestrzeni poczekalni. Zawsze był ktoś przed Tobą. Najgorsze, jeśli trafiła Ci się jakaś starsza pani, która musiała oczywiście podzielić się wydarzeniami z ostatniego tygodnia. Mam ogromny szacunek do starszych i dobrze rozumiem potrzebę rozmowy. Niestety ja zwykle spieszyłam się na zajęcia albo do szkoły Dużego, więc nie miałam czasu na posiedzenia. Problem w Belgii polega na tym, że wizyty u psychologa nie są refundowane, a psychiatrzy, jak wiadomo nie rozmawiają tylko wypisują leki. Takie debaty z lekarzem mogą trwać długo. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. W Holandii na szczęście ten problem praktycznie nie istnieje. Pacjenci przychodzą na wyznaczoną godzinę. Czasem zdarzy się jakaś obsuwa, ale rzadko.
Nasz gandawski lekarz rodzinny był aniołem cierpliwości i zrozumienia. Zawsze wysłuchiwał z uwagą. Wszystko wyjaśniał. Niczego nie podważał. Wszystko sprawdzał. Poprosiłaś o skierowanie na badanie krwi, to je dostałaś. W ten sposób odkryłam, że mam problemy z tarczycą. Zawsze był. Trwał na posterunku. Posłał nas z Synem do laryngologa, dzięki czemu ten praktycznie przestał chorować. Udzielał odpowiedzi na każde pytanie.
Dlatego kiedy przyjechaliśmy tutaj byłam przerażona. Tego właśnie bałam się najbardziej. Jak ja tu znajdę dobrych lekarzy!? Słyszałam już oczywiście legendarny tekst o paracetamolu, który jest dobry na wszystko i drżałam. Ja przecież potrzebowałam regularnych wizyt i kontaktów z lekarzem, który rozwieje wszelkie moje wątpliwości. O tym jak tu trafiliśmy do huistartsa już pisałam, więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że tutaj lekarze przyjmują nie tylko w maleńkich gabinecikach przy domu, ale także w swego rodzaju przychodniach, gdzie można znaleźć kilku różnych lekarzy rodzinnych, a oprócz tego psychologów, logopedów itp. Nieco przypomina to naszą polską przychodnię. Tylko nieco, bo nikt tu nie stoi w kilometrowych kolejkach, by się zapisać. Dzwonisz i umawiasz się na termin. Jeśli chodzi o nagłe przypadki, lekarze tutejsi mają zawsze jakieś 10-20 minut do zagospodarowania między innymi pacjentami. Generalnie przyjmują od 7.30-8.00 do 10.00. Potem wizyty domowe. Lunch. Dalej od 13.30 do 17.00. Mniej więcej tak. Po południu jest zwykle spokojniej. Przynajmniej u nas. Nasz lekarz bowiem, jako jedyny w Haarlemie, ma tak zwane inloopspreekuur. W słowniku nie ma tłumaczenia. Oznacza to, że można przyjść do 9.00, uprzednio się nie zapisując i zostać przyjętym! Rzadkość i za to bardzo cenię mojego huisartsa. Wolę oczywiście popołudniowe, umówione spotkania. Nie ma tłoku i nikt na Ciebie nie kicha, ale z nagłym wypadkiem można się zawsze zgłosić. Po 17.00 jest trochę gorzej, masz do czynienia z dyżurującymi lekarzami, którym czasem brakuje piątej klepki. Jak poczekasz trochę dłużej, trafiasz na pogotowie, a tam…. Zawsze najpierw huisarts!
Problem z wizytami u lekarza rodzinnego w Holandii polega między innymi na tym, że ma on dla Ciebie zwykle tylko dziesięć minut i ani chwili więcej, bo następny pacjent czeka! Nie możesz przyjść z kilkoma objawami na jedną taką konsultację. Boli Cię brzuch – jeden objaw. Boli Cię głowa – objaw drugi – planuj kolejne spotkanie! Na początku myślałam, że oszaleję! Potem okazało się, że jest coś takiego jak podwójna konsultacja. Z jej dobrodziejstw korzystam od początku tego roku!
W Holandii nie ma możliwości udania się do specjalisty z własnym widzimisię. Nie ma prywatnych praktyk, są takowe przychodnie, ale nawet tam do specjalisty musisz mieć skierowanie od lekarza rodzinnego. Ginekolodzy nie mają gabinetów prywatnych w kraju wiatraków, mają za to w Belgii. Aby dostać się do ginekologa tutaj, trzeba mieć skierowanie, jeśli nie od lekarza domowego, to od położnej. Od położnej tylko w ciąży. Położne tutaj są skupione w organizacjach położnych, które funkcjonują jak przychodnie specjalnie dla kobiet w ciąży. Cały system opieki zdrowotnej w Holandii jest strasznie zakręcony, ale jak już się w niego wgryziesz, jesteś w domu. Huisarts w każdym razie przeprowadza badania maści wszelkiej, również ginekologiczne! Badania w ciąży, po ciąży, antykoncepcja, cytologia. Wszystko może robić lekarz rodzinny. I robi! Poza tym jego rolą, a potem dopiero chirurga, jest przeprowadzanie badań kobiecych piersi. Pamiętajcie o tym miłe panie! Niestety wszelkie badania przesiewowe odbywają się co 4-5 lat, zgodnie z rozkładem. Ja, ponieważ jestem mną, wymuszam je wcześniej. Trzeba trzymać rękę na pulsie, zwłaszcza gdy ma się historię rodzinną. A propos, niedawno dowiedziałam się od mojego lekarza rodzinnego, że tylko powtarzanie się w rodzinie tego samego rodzaju raka może stanowić powód do zwiększonej ostrożności i badań. Jeśli natomiast jest to za każdym razem inny rodzaj raka, nie ma się czym przejmować. WOW.
Lekarz rodzinny przyjmuje oczywiście nie tylko dorosłych, ale także dzieci. Również w Belgii, tam jednak jest wiele prywatnych gabinetów pediatrycznych i staramy się z tego bogactwa korzystać, gdy jesteśmy na miejscu. Wracamy oczywiście do naszych znajomych twarzy. Tutaj dostanie skierowania do pediatry graniczy z cudem. Wszystko w rękach huisartsa. Nie ma przychodni dla dzieci. Są tak zwane biura konsultacji, gdzie przyjmują „lekarze”. Wzięłam ich celowo w cudzysłów, bo są to tak zwani lekarze młodzieżowi, nie mylić z pediatrą, którzy nie mają prawa wypisywać recept, ale mają prawo zwrócić się do huisartsa po skierowanie dla dziecka, jeśli uznają, że jest to konieczne. W tychże biurach konsultacji pracują też pielęgniarki. Tam szczepi się dzieci i waży. Sprawdza ich ogólny rozwój. Następne spotkanie mamy gdzieś koło drugich urodzin Małego. Tam także można uzyskać różnego rodzaju pomoc, w opiece nad dzieckiem, organizacji domu, wziąć udział w kursie pierwszej pomocy lub wychowania, specjalnie dla początkujących, ale także doświadczonych rodziców. Można tam też zawsze zadzwonić na specjalną infolinię i uzyskać odpowiedź na dręczące nas pytania.
Huisarts jest, jak widać, bardzo ważną osobistością w Holandii. Dlatego warto trochę poszukać, zanim zdecydujemy się na jego wybór. Sprawdzić rankingi wśród pacjentów, poczytać stronę internetową. Mnie się udało, choć musiałam przeprowadzić swoją batalię. W zasadzie, poza stałymi przypadłościami, jak tarczyca czy alergie, nie chorujemy jakoś specjalnie. Mamy jednak bardzo dobry kontakt z naszym lekarzem rodzinnym, z młodą lekarz, która ponad rok temu zaczęła pracować z naszym huistartsem. Umawiamy się co miesiąc na podwójną, dwudziestominutową konsultację i regulujemy wszystkie sprawy, pytania, recepty. To świetny dla nas układ. Dzięki temu nie musimy biegać co chwila z czymś i martwić się, że nie będzie czasu czy miejsca. Odnoszę wrażenie, że powoli zaczynam czuć się tu jak w domu.

2 thoughts

  1. Służba zdrowia z Anglii przypomina tę holenderską, głownie, te negatywne strony. Lekarze rodzinni tzw GP to często tragedia, paracetamol jest tu zdecydowanie na wszystko. Miałam przypadek lekarki, która objawy wpisywała w internetową stronę diagnozującą. Mogłam sama to zrobic. Kiedy sie jednak uda dostać do szpitala, lub specjalisty to juz wyższa szkoła jazdy, tam naprawdę pracują lekarze. Zazdroszczę innym krajom służby zdrowia

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s