Jest szaro, buro, ponuro i od wczoraj pada deszcz. Typowy początek roku szkolnego w Holandii Północnej. Pierwszy dzień w szkole w Polsce oznacza elegancki strój, spotkanie po wakacjach, nowi nauczyciele, plan lekcji, wystąpienie dyrektora. Do szkoły wpadasz w zasadzie na jakieś dwie godziny.
Rozpoczęcie zajęć tutaj może być szokiem dla polskich rodziców. Ubrania zwyczajne. Niektóre dziewczynki zagapiły się i noszą nadal wakacyjny makijaż. Mają 11 lat! Normalne lekcje. W przypadku Syna od 8:45 do 15:00. Nowi nauczyciele. Niestety w holenderskiej zwyczajnej szkole co roku jest inny nauczyciel, inny lokal. Nie ma wychowawcy na kilka lat. Polskiej matce-nauczycielce trudno się przyzwyczaić. Nowy plan. Rodzice nie wiedzą w zasadzie, co dzieci robią którego dnia. Wiedzą tylko, kiedy jest gimnastyka, by spakować strój, buty sportowe i ręcznik. Ręcznik jest niezbędny, gdyż po każdym „gym” dzieci biorą prysznic. Obowiązkowy! Najbardziej dobija to mnie, matkę-helikopter, jak mówią Holendrzy i jak mnie niedawno nazwała Ania, więc najbardziej dobija to mnie zimą! Lodowaty wiatr i woda płynąca z włosów! Mokre spodnie i skarpety, bo ktoś dla żartu wrzucił pod prysznic. Nauczyciel generalnie pod prysznic nie może, więc hulaj dusza!
Początek roku szkolnego mnie przeraża. Ci nowi nauczyciele. W klasie Syna tym razem dwie panie. Jest to tak trudna klasa, że postanowiono w tym roku zatrudnić jeszcze trzeciego do pomocy! Syn, zdiagnozowany został rok temu ze spektrum autyzmu, tak zwanym PDD-NOS, co po angielsku tłumaczymy Persvasive developmental disorder not otherwise specified. Polskiej nazwy nie znalazłam. Mówiąc krótko objawy są, nie pasują do niczego innego, bardziej specyficznego, więc się je wrzuca do wora dużego. Zdiagnozowany nie oznacza na szczęście wyroku na całe życie, ale tu i teraz jest. Nie potrafi zapamiętać, gdzie siedzi, gdzie odłożył książkę, gdzie powiesił kurtkę. Nie wie, co ma po kolei robić, a jak wie, to trzeba nad nim stać, by to robił, bo jego koncentracja jest ulotna. To samo zadanie może robić 6 lub 66 minut. Wszystko zależy od jego poziomu skupienia. W szkole i poza nią zaangażowany jest cały sztab ludzi. Niby wiedzą, co i jak, niby poprzedni nauczyciel przekazał obecnemu, ale troska pozostaje i mnóstwo spraw trzeba regulować od nowa.
Wczoraj przełożyłam zakładkę w kalendarzu na ten tydzień. Ogarnęło mnie uczucie przygnębienia. Każdego dnia co najmniej 2-3 spotkania. Zaprowadzanie, przyprowadzanie ze szkoły, lekarze, terapeuci, fizjoterapeuci, zajęcia dodatkowe. Praca. Brak czasu na sen.
Ustanowiłam niedzielę dniem rodziny. Będzie to czas tylko i wyłącznie dla naszej czwórki. Mam nadzieję, że nam się uda w tym wytrwać.
Początek roku szkolnego to dla nas powrót do życia w biegu. Codziennie. Zastanawiam się, jak to robią rodziny z piątką dzieci?!