„Polskie łzy” Miriam Guensberg

Kochani,

Dziś proponuję Wam „Poolse tranen” „Polskie łzy” Miriam Guensberg

Uitgeverij De Kring

Derde druk/ trzecie wydanie 2016

ISBN 978-94-6297-023-6

Przyjemnej lektury!

„Dana”, (s. 51)

W dniu kremacji ojca prawie wszystko przeszło dla Dany niezauważone. Pieśni żałobne Góreckiego i mazurki Chopina, te jeszcze sobie przypomina. Logiczne. Sama wybrała muzykę. Dana mogłaby też wyrysować twarz Maro. Intensywnie smutną… Mała, piękna Maro – która kilka miesięcy temu straciła syna – nagle stała przy trumnie jej ojca. W cynobrowoczerwonym płaszczu, od którego bolały oczy.

– Wybacz mi, że nie mam żałobnego stroju, ale twojemu ojcu bardzo podobał się ten kolor, kolor mojego płaszcza.

Maro, która prawie brutalnie ją objęła.

– Muszę ci coś opowiedzieć, Dana, nie coś, ale wszystko, naprawdę musisz do mnie przyjść, twój ojciec był złotym człowiekiem, był bohaterem. Musisz usłyszeć prawdę. Nadszedł czas. Emocje mogą umknąć, dostać nóg, przyjdź szybko. Twój ojciec poprosił mnie, żeby ci wszystko opowiedzieć. Przyjdź, napijemy się wódki. Dużo wódki. Wiesz, Tanek i ja wypiliśmy bardzo dużo – naprawdę strasznie dużo – wódki…

Czuła to tego dnia w oddechu Maro.

* * *

Odwleka tę wizytę, ponieważ ma do załatwienia pracę w Rzymie i być może także dlatego, że zazdrości kobiecie, która utrzymuje, że wie wszystko o jej ojcu, podczas gdy ona – jego rodzona córka – musi dopiero mozolnie zbierać wspomnienia. Ma nadzieję, że jutro – wreszcie umówiła się na spotkanie z Maro – będzie inaczej. Tak, napije się z Maro wódki. Pocieszenie chodzi bocznymi drogami. Może alkohol pozwoli jej myślom płynąć tam, gdzie teraz się blokują.

Dana postawiła urnę z prochami ojca na marmurowym gzymsie kominka w pokoju od podwórza. W tym samym pokoju, gdzie pod oknem stoi kanapa ojca, na której już nikt nie śpi – mój Boże, jak pusto. Bez Tanka jest zimno. Podsyca ogień w kominku, dokładnie tak, jak zawsze robił to ojciec. W ten sposób może z nim jeszcze trochę porozmawiać. Opowiada mu za każdym razem, że zabierze go z powrotem do jego podhalańskiej ziemi rodzinnej, w góry z okrągłymi szczytami i zielonymi łąkami, i dojrzałymi morelami, opowiada mu też, że tęsknota za ojczyzną nie musi już mieszkać w jego spojrzeniu, że śmierć mówi innym językiem niż życie, że śmierć zapewnia pojednanie i otwiera, ponieważ nie da z nią dyskutować. „Ale najpierw, tato, ale najpierw muszę ten dom odzyskać i jeszcze wiele się dowiedzieć. Dlaczego Zar był dla ciebie taki ważny? Co cię łączyło z tym chłopakiem? I co cię łączyło, na Boga, z matką Zara? Z tą małą, smutną Maro? I jeszcze jest coś… Twoja relacja z dawnym sąsiadem, Myronem? Jak trafiliście do Szkocji? Służyliście w tym samym pułku, ty jako lekarz, a Myron jako kapelan, to wiem, ale jak się odnaleźliście, kiedy wybuchła wojna? I, no cóż, muszę cię o to zapytać: co ty właściwie widziałeś w tym kutym na cztery nogi księdzu?”

* * *

Myron… Dana miała może dwanaście lat, to było kilka miesięcy po śmierci jej matki, kiedy polski przyjaciel ojca zaszczycił ich wizytą.

– Nie będę wiedziała, co mu powiedzieć, tata. Dlaczego nie nauczyłeś mnie i Dona polskiego? Mam z nim rozmawiać po francusku czy angielsku? Żadnego z tych języków nie znam. Czy Don nie może przyjechać do domu?

* * *

Powinna wiedzieć, że to pytanie nie ma sensu.

– Nie mam czasu na jakieś tam wizyty okolicznościowe – odpowiedział jej brat tonem wyższości. Don studiował, no tak, od niedawna był członkiem korporacji studenckiej. Nie, Don nie miał czasu na nic więcej: miał otrzęsiny. Jak można coś w tym widzieć, w takim łysym łbie, z kartoflem w gardle. Wprost żałosne. Za nic nie chciałaby mieć nic wspólnego z członkiem korporacji. Dana lubiła chłopców o długich włosach i melancholijnym spojrzeniu, chłopców piszących niezrozumiałe wiersze i brzdąkających na gitarze, lubiła lukrecję i Kerela, ich kota, a najbardziej kochała ojca, któremu tego ranka wpadł do lewego oka opiłek żelaza podczas ostrzenia dłuta, z tego powodu musiał poddać się niewielkiej operacji, która została wyznaczona akurat na dzień przyjazdu do Holandii jego przyjaciela i towarzysza broni. Dlatego musiała sama jak palec przywitać Myrona – „Jak mam się do niego zwracać, tata?”

Spodziewała się mężczyzny w czarnej sukience, bo to przecież nosi ksiądz, ale nie, stał przed ich drzwiami wejściowymi w szarej trzyczęściówce, z wystudiowanym uśmiechem i równiutkim przedziałkiem w czarnych włosach, o tak samo równiutkim nosie, i zbyt pożądliwych rękach. Rodzaj podrabianego Jamesa Bonda o zupełnie innej twarzy niż ukochana, pełna zmarszczek od częstego uśmiechania się twarz jej ojca. Dana od razu go znielubiła – a to ważne, jak wiedziała z komiksów o Kaczorze Donaldzie – ale pogodziła się z losem. Na całe trzy dni. Dla ojca. Tak, tylko dla ojca, który tamtego wieczoru, z zaklejonym okiem, był wyraźnie wniebowzięty z powodu odwiedzin dawnego towarzysza z pola walki. Postawił sześć rodzajów wódki na stole, przyrządził swoje słynne ossobuco.

– Udziec cielęcy, Dana, zdecydowanie nie udziec wołowy, i białe wino podlać grappą, żeby zintensyfikować smak, rozumiesz?

* * *

Przyjazd Myrona wywołał dzień wcześniej sporo zamieszania. Posprzątali nawet dom, i to mimo że Tanek także tym razem powiedział, że bałagan nie ucieknie i że jutro znów jest dzień, i że Holenderki mają czysty próg, ale brudną dupę.

– Oprócz mamy, bo ona bardzo często się kąpała.

– Tak Dana, oprócz mamy.

* * *

Kiedy Dana zobaczyła oczyma duszy dupę swojej zmarłej matki, nagle strasznie posmutniała. Łzy same płynęły jej z oczu. Początkowo ojciec przyglądał się bezsilnie. Wyraźnie się wahał, ale nagle tak po prostu – zupełnie odruchowo – zaczął opowiadać o dawnych czasach, o kupie, którą Myron grzmotnął w jego nowe buty, i o akcji odwetowej babci. Tanek próbował podnieść ją na duchu tak samo jak babcia pocieszała go wcześniej: pokazując jej drugą stronę niesprawiedliwości, rozpaczy i straty. Jego relatywizujące słowa tylko połowicznie odniosły skutek. Jak bowiem pocieszyć dorastającą nastolatkę, która wyciera smarki i łzy z powodu śmierci matki? Był tylko jeden sposób: po prostu spełnić długo pielęgnowane marzenie. Mieli jeszcze kilka godzin… Tanek pojechał z Daną do schroniska i wrócili do domu z dużym, włochatym zwierzakiem, które miało być podobno psem, i które ich kot Kerel – siedząc na szafie i prychając – powitał z wyraźną niechęcią. Tego dnia nie było już czasu na łzy: Dana musiała nadrobić zmywanie z pięciu dni, stale rozdzielać kota i psa, i wymyślić imię dla nowego domownika, a przede wszystkim czuć się szczęśliwą z najukochańszym tatą na świecie, i z Kerelem, no i oczywiście – rzecz najważniejsza – z merdającą ogonem jak-tu-ją-nazwać.

* * *

Dzień później Myron zadzwonił do drzwi. Dana mu otworzyła i spojrzała w regularne rysy twarzy przyjaciela ojca z młodości, i pomyślała, że coś rozpoznała, mimo że za Boga nie wiedziała co, i właśnie w tym momencie jak-tu-ją-nazwać wymknęła się na podwórko, by radośnie poszczekując biec za Kerelem, za kurami i kogutem. No i, cholera jasna, w dodatku za przenikliwie krzyczącym pawiem. Myron nie wahał się ani chwili. Trzeba mu to przyznać.

* * *

Pokazując palcem wskazującym na lśniące buty zawołał szorstkim głosem Ici! Tutaj! Jeśli z taką samą łatwością, jak psa, potrafił przywołać Boga, musiał być dobrym księdzem, pomyślała Dana, bo jak-tu-ją-nazwać przybiegła natychmiast do Myrona, merdając ogonem. Myron złapał zwierzaka za skórę na karku i razem z Daną wszedł do środka. Kerel i kury, i kogut, i paw miały już spokój. Za to Dana nie. Bo oto stała sama w korytarzu z tym starym lubieżnikiem, który przyciągnął ja do siebie i szeptał niezrozumiałe słowa, ale także, aż ze trzy razy, wydyszał imię jej matki: „Sophie, Sophie, Sophie!” I, co gorsza, ten stary świntuch prawie pocałował ją w usta mokrymi wargami.

Chociaż zawdzięczała wizycie Myrona imię dla psa – nie Ici, ale Sisi – ksiądz, w trzyczęściowej szarości powiększył tylko mrok wokół przeszłości jej ojca i matki. W dwuznaczny sposób wydawał się unosić rąbek tajemnicy, która w każdym razie musiała mieć coś wspólnego z Donem i jej matką, to Dana wiedziała prawie na pewno. Ich imiona padały uderzająco często tego wieczoru przy dogasającym ogniu kominka. Duet dźwięków Don i Sophie decydował nawet o rytmie szeleszczącego języka, którego nie rozumiała: języka polskiego. Języka, którego ojciec nigdy jej nie uczył. Jedyne, co rozumiała, to smutek w oczach ojca; do tego nie potrzeba słów.

* * *

– Ech, te przeklęte tajemnice – szepcze Dana dziesiątki lat później. – Nic nie wiem do cholery, może matka Zara jutro mi coś wyjaśni. Taką przynajmniej mam nadzieję. Idę spać, nie tutaj, nie w tym pokoju, gdzie wszystko jest wspomnieniem. Pójdę po prostu do mojego dawnego pokoju, uciąć sobie drzemkę. Bez męża, bez Gijsa, niech sobie w Rzymie obraduje i śni w naszym nowym łóżku. Za to z dwiema pigułkami nasennymi, jutro przyjdę do ciebie, biedna Maro…, powiedz mi, co masz do powiedzenia, ale wiedz, że wspomnienie mojego ojca jest dla mnie święte.

* * *

Dzięki dwóm tabletkom nasennym zniknęła na całą noc ze świata. To w jakiś sposób odpręża. Spacer przez las do domu Maro przypomina jej wędrówki z Tankiem. Piękna ta kręta ścieżka pomiędzy starymi dębami. Jej ojciec w każdym drzewie widział kobietę. To zatrzymywał się, by objąć Sophię Loren, to znów (s.59) kłaniał się naszej królowej… Ach tato, co tam się w tobie działo, myśli Dana; przeżywa ten spacer, jako poszukiwanie zakamarków duszy. Ale czyjej duszy, zastanawia się, kiedy chce zadzwonić do gospodarstwa, które Maro podała jako adres jej zamieszkania. Widzi gąszcz tabliczek z nazwiskami. Najwyraźniej Maro mieszka z wieloma innymi ludźmi w barwnej zbieraninie chłopskich stodół.

* * *

Jeszcze zanim Dana zadzwoniła, nie wiadomo skąd wychodzi Maro, prowadzi Danę przez przyległe budynki do betonowej szopy.

– Wejdź do środka, tu mieszkam!

Wchodzą od razu do mieszkania, a raczej gigantycznej przestrzeni o ścianach obwieszonych kolażami jej ojca. A może to nie są prace Tanka? Tytuły się nie zgadzają. Hasz i Haszyszek, nie, taki tekst nie może być jej ojca. A Biały śnieg, czarne pieniądze i lubieżne baby to już absolutnie nie, i… Dana wyciąga z torebki okulary, by odcyfrować teksty. W tym momencie Maro kładzie jej rękę na ramieniu, mówi cicho. Zdecydowanie.

– Widzisz jak bardzo prace twojego ojca i prace mojego Zara są do siebie podobne? Twój ojciec był tak bardzo ważny dla Zara. Nieźle się obaj nakombinowali. Ani Don, ani ty nigdy nie wiedzieliście jak głęboka była więź między nimi dwoma. Wiesz, jak ty albo Don przyjeżdżaliście do domu, twój ojciec był bardzo szczęśliwy. Boże, jaki ten facet był szczęśliwy! Staraliśmy się to uszanować, Zar i ja, wtedy trzymaliśmy się z daleka. Tanek chciał być wtedy całkowicie dla was. Dlatego też nigdy nie wiedzieliście, co dokładnie łączył naszą trójkę.

* * *

Dana waha się. Jak o to zapytać?

– Nie, nigdy tego nie wiedziałam, nigdy nie wiedziałam, kim dokładnie był Żar dla mojego ojca. Oczywiście wiedziałam, że go uwielbia, promieniał, kiedy o nim opowiadał, ale co było tego powodem? Czy mój ojciec był też …?

Uff, wyrzuciła to z siebie.

– Też ojcem Zara? To masz na myśli? Nie, Dana, nie. Tego twój ojciec nigdy by przed tobą nie zataił. To jest bardziej skomplikowane. Zar dorastał bez ojca, bez męskiego wzorca, wiesz, dla niego Tanek był wszystkim. Naprawdę wszystkim. Twój ojciec był dla nas taki dobry. Taki kochany. Bez niego nigdy nie dałabym rady. A już na pewno nie po śmierci Zara, po śmierci mojego kochanego chłopca, mojego cesarza, mojego Cezara, ach ten chłopak…Spodziewałam się, że będzie dumny z tego imienia, Cezar, ale nie chciał się tak nazywać. Dzieci w szkole dokuczały mu z powodu jego owczarkowego imienia. Na domiar złego był jeszcze dzieckiem jakiejś głupiej cudzoziemki! Tak bardzo chciałam mu zapewnić beztroskę… Tak bardzo!

* * *

Dana wstydzi się, bo stoi naprzeciwko matki, która straciła dziecko, a sama, będąc kobietą już pięćdziesięciopięcioletnią wciąż niedorzecznie rozpacza po śmierci ojca, który miał dziewięćdziesiąt siedem lat.

– Patrzysz teraz dokładnie, jak twój ojciec! Chodź, usiądź, weź ten kieliszek, tam, i wypij do dna jednym haustem. Na zdrowie!

* * *

Po czterokrotnym Na zdrowie! Dana zaczyna czuć się swobodniej.

– Opowiadaj! – mówi. – Opowiadaj wszystko, co chcesz z siebie wyrzucić, ale tylko pod warunkiem, że mówienie o tym ci pomoże, ja słucham. Muszę ci jeszcze najpierw coś wyznać. Wiesz, że jestem o ciebie niesamowicie zazdrosna? Wiesz o moim ojcu o wiele więcej niż ja. Nigdy nie opowiadał mi o przeszłości. O swoich rodzicach i o tym, jak ich zamordowano. O wojnie. Powolutku dowiedziałam się o różnych rzeczach, ale nadal prawie nic nie wiem, do diaska! I, tego…? Łączyło was coś?

– No coś ty, naprawdę nie. Co za pomysł! Dzieliło nas pięćdziesiąt sześć lat, raz jeszcze powtarzam, nie byłam kochanką twojego ojca, a Żar nie jest jego dzieckiem. Byliśmy przyjaciółmi. Prawdziwymi przyjaciółmi. Wiesz, Dana, mogę ci wyjaśnić, dlaczego tak o wiele więcej wiem, jak uważasz. Domyślam się, że Tanek nie mógł rozmawiać o niektórych rzeczach.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s