Liść opadł

Sebastian Unrau unsplash
Foto: Sebastian Unrau unsplash

Listopad nieźle daje mi się we znaki. Padam ze zmęczenia. Chyba dlatego, że od początku jest to bardzo intensywny czas. Dwa całodniowe wyjazdy w związku z Sekcją Polską w holenderskiej organizacji zrzeszającej nauczycieli języków pod nazwą Levende Talen. Najpierw w Utrechcie, szóstego listopada, akurat w rocznicę naszego ślubu, Ogólnokrajowy Dzień Studyjny, a na drugi dzień w Hadze, pierwszy Dzień Studyjny Sekcji Polskiej, połączony z dwudziestą rocznicą istnienia Szkolnego Punktu Konsultacyjnego w Hadze.
Dzień pierwszy przetrwałam jakoś dzięki butelkom wody mineralnej, które piłam, jak spragniony na pustyni. Musiałam wstać o piątej, by po szóstej wyjechać. Do Utrechtu od nas nieco ponad godzinę drogi. Oczywiście stres po dotarciu na miejsce, spowodowany robotami drogowymi, które uniemożliwiły mi znalezienie punktu zrzutu dóbr wszelakich. Od początku byłam wściekła. Dzięki nieustającej cierpliwości Eli, koordynującej sytuację już z sali, wróciłam do równowagi, odnalazłam miejsce i siebie w tymże. Dzień minął niespodziewanie szybko. Bałam się tylko drogi powrotnej, po tak krótkiej nocy. Zaznaczam, że nie pamiętam już co znaczy noc przespana bez pobudek, więc piąta rano była dla mnie szokiem. Mały obudził się razem ze mną. Mąż, który spał zaledwie od trzech godzin, musiał wstać. Wracałam więc do niewyspanego krajobrazu po bitwie.
Dotarłam cudownie w całości i miałam nadzieję, że padnę, ale plany Synka wyglądały inaczej. Dał się złóżkować dopiero o dwudziestej drugiej. Ja byłam już wykończona i wściekła, a Mąż prowadził wykład w Amsterdamie, w szkole dla tłumaczy. Generalnie życie jest piękne!
Następnego dnia pobudka o szóstej i w drogę do Hagi! Dla mnie był to fantastyczny dzień. Poznałam wielu nowych ludzi. Porozmawiałam z tymi, których od dawna nie widziałam. Wysłuchałam świetnych wykładów. Teraz boję się odezwać, by nie palnąć jakiejś głupoty!
Przerażał mnie tylko moment powrotu, po osiemnastej wyruszyłam z Hagi do domu, w którym Mąż chodził ze zmęczenia na rzęsach, Mały nie spał od rana, a Duży spędzał czas z grami komputerowymi. Modliłam się, żeby dojechać, bo nie znoszę jazdy po zmroku. Do dziś boli mnie szyjny odcinek kręgosłupa od wyciągania głowy w celu obserwacji jezdni. Nie mogę się doczekać wizyty u fizjoterapeuty! Gdy dotarłam do domu, uśpiłam Małego, wzięłam prysznic i padłam.
I padam tak od tamtej pory codziennie. O dwudziestej trzeciej jestem tak śpiąca, że zasypiam nad klawiaturą. Oznacza to, że mam jeszcze mniej czasu na pracę! Wczoraj podczas lunchu ustaliłyśmy z Anią, że to chyba po tej zmianie czasu nas tak wzięło. Chyba tak, ale mnie dał popalić nasz maraton i listopad.
Listopad i styczeń to dla mnie najtrudniejsze miesiące zimowe. Zawsze tak było. Choć teraz jest o wiele lepiej, bo nie mam czasu zastanawiać się nad jesiennym nastrojem. Muszę non stop coś robić. Nieustające zajęcie sprawia, że człowiek nie myśli o pogodzie, o chmurach, o mgle, o gnijących liściach i całym tym smutku natury, przygotowującej się do zimowego snu. Czasem tylko przychodzą takie dni jak dziś, że nie można znaleźć sobie miejsca i nie wiadomo, co ze sobą zrobić. Oby było ich jak najmniej!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s