Alfabet mojej emigracji – D jak Czuję, że jestem w domu

Foto: Jesse Vermeulen Unsplash
Foto: Jesse Vermeulen Unsplash

Też miałyście/mieliście „od zawsze” marzenia o pięknym domu, z kominkiem i dużym ogrodem, tradycyjnymi świętami Bożego Narodzenia, na które zjeżdża się cała rodzina, ciepłym światłem świec, porządkiem, mimo biegającej wokół gromadki dzieci i uśmiechami na twarzach wszystkich zgromadzonych? Ja miałam, chyba pod wpływem amerykańskich filmów, gdzie zawsze w czasie świąt rodziny są lub starają się być RAZEM. Myślałam, że to mój idealny dom, przystań dla wszystkich szukających schronienia.
Dom Rodziców opuściłam, jak większość ludzi z mojego pokolenia, w dniu, gdy poszłam na studia. Wracałam tam jeszcze co 2-3 tygodnie z wizytą, przyjeżdżałam na święta itp. Jednak to nie był mój dom, to dom moich Rodziców. Długo szukałam domu dla mnie. Najpierw w Toruniu, mieszkając siedem lat w akademiku, potem półtora roku, wynajmując pokój w mieszkaniu, potem na wsi pod Toruniem, zmuszając Mamę do zaciągnięcia kredytu, który nadal na Nią wisi, mimo że ja już tam dawno nie mieszkam, a ktoś, kto sprawy uregulować powinien, wymiguje się jak może.
Dom znalazłam na emigracji. Nie mam tu na myśli budynku, bo ten nie jest dla mnie najistotniejszy. Chodzi o zupełnie inny rodzaj domu. Ale najpierw… W Gandawie wynajmowałam mieszkanie, bardzo wygodne, dwie minuty do pracy, pięć do szkoły Syna. Wiedziałam jednak, że to nie jest nasze ostateczne miejsce pobytu. Potem wynajmowaliśmy dom, ponieważ ponad sześćdziesiąt kartonów z książkami Męża jakoś nie chciało się w małej, sześćdziesięcio metrowej, przestrzeni pomieścić. Tamten dom nie był jednak naszym domem. Czułam to od początku, tak samo jak wiedziałam, że tam nie może przyjść na świat nasze dziecko. Takie dziwne, nazwijmy to, przeczucia. W Haarlemie też mamy mieszkanie i mieści ono nas i nasze rzeczy, nadal mieści, choć nie wiem, jak długo :). Wciąż czuję, że przeprowadzka przed nami, co najmniej jeszcze jedna. Nie wiem gdzie i kiedy, ale tkwi tam gdzieś, zawieszona w czasoprzestrzeni i czeka na właściwy moment.
Już… Dom znalazłam na emigracji w Mężu. Dziwnie to brzmi, jak się to czyta. Można znaleźć w kimś oparcie, ja znalazłam DOM. Kiedy zaczęliśmy się spotykać stało się coś dziwnego. Trochę jak w bajce wszystko znalazło się na właściwym miejscu. Dla Syna Mąż stał się Tatą, zupełnie jakby zawsze był, nie było zazdrości, kłótni, płaczu. Była za to pełna akceptacja i dziecięca miłość. Kiedy zaczęliśmy się spotykać ja w końcu przestałam szukać. Przestałam szukać i przestałam się miotać. Pamiętam, jak powiedziałam, wtedy jeszcze nie Mężowi, na samym początku naszej relacji, że wreszcie czuję, że jestem w domu, mogę złożyć broń i przestać walczyć o przetrwanie, o życie, o Syna, o siebie. Byłam tam, gdzie przez trzydzieści cztery lata próbowałam się znaleźć. Mogłam być sobą. Sobą. Wiedziałam, że znalazłam moją przysłowiową bezpieczną przystań. Kilka dni temu Syn podszedł do nas, przytulił nas i powiedział: „Wiecie, kocham was, bardzo was kocham”. Takie sytuacje nie zdarzają się nam często, więc ze łzami w oczach staliśmy przytuleni jeszcze dłuższą chwilę. „My Ciebie też”.

Jeśli macie ochotę poznać emigracyjne refleksje innych członkiń Klubu Polek na Obczyźnie, zajrzyjcie tutaj.

14 thoughts

  1. Cudowna historia. Wiesz, ja też pisałam o domu na emigracji. Ale Twoja historia mnie ujęła słowami „Dom znalazłam na emigracji w mężu”. Brakowało po prostu tego jednego klocka w układance, którą tworzyliście razem z synkiem.

    Polubione przez 1 osoba

  2. ja również miałam takie wyobrażenia o domku,najlepiej z białym płotkiem i ogromnym ogrodem. 😉 wciąż szukam tego mojego miejsca na ziemi,ale Tobie – a raczej Wam gratuluję i życzę powodzenia. 😉

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s