Odchudzanie

Na pewno wszyscy zaraz pomyślą: no nie znów ten temat. Wszyscy i wszędzie krzyczą wręcz o pięknych sylwetkach przed latem, pasujących do obcisłych sukienek i kostiumów, a ja dostaję gęsiej skórki. Jakoś mi się nie chce. Mój zapał gdzieś zniknął. Może dlatego, że odchudzałem się prawie całe życie, może dlatego, że mi się nie chce, może dlatego, że odchudzanie kojarzy mi się z dietą, a dieta to coś obrzydliwego i kiedyś się kończy. Najlepiej zmienić styl życia i jedzenia, a to nie należy do łatwych zadań i jak wszystkiemu, trzeba się temu poświęcić. Trzeba znaleźć czas i przestrzeń. Nie chcę tu jęczeć, że mam trójkę dzieci, każde w wymagającym wieku i łatwo nie jest.

No nie jest, ale i jest. Po prostu życie trwa, pojawia się na przykład cholerna ospa i na trzy tygodnie wyłącza człowieka z normalnego funkcjonowania. Biega człowiek z mazidłami za jednym, a potem za drugim. Dobrze chociaż, że najstarszy ospę już przeszedł… Taki wysyp, jak u Malutkiego widziałam tylko na zdjęciach w internecie.

No cóż, nagle przestaje się chodzić na jakiekolwiek zajęcia sportowe, bo tylko mama może smarować bolące bąble i tylko mama może przytulać, mama tylko potrafi położyć do łóżka i nakarmić…. Tony prania, bo przecież trzeba codziennie zmieniać ubrania, ręczniki i pościel, czasami nawet częściej. Ale miało być o odchudzaniu.

Nie, nie jestem na żadnej diecie. Nie jestem też gruba. Mąż mówi: „Moja piękna kochana”, więc chyba tak źle ze mną nie jest…

Jak byłam w liceum dbałam cholernie o ciało. Co jakiś czas sprawdzałam, robiąc mostek, czy mi tam się żadna fałdką nie formuje na linii między plecami i pośladkami. Gdy tylko takową zauważałem, brałam się za ćwiczenia, w domu oczywiście! Nawet nie wiem, czy w naszym mieście była jakaś szkoła sportowa. Basen otworzyli dopiero jak byłam w liceum. Uwielbiałam ćwiczyć, choć nienawidziłam biegać.

Na studiach chodziłam 2-3 razy w tygodniu na callanetics, nie mam problemów z różnymi wygibasami, więc szło mi całkiem nieźle. Poza tym część zajęć odbywała się w budynkach daleko od naszego akademika, więc spacerkiem godzinę kilka razy w tygodniu…. bo wiecie, kiedyś się chodziło na zajęcia, na wszystkie, prawie.

Po pierwszej ciąży przytyłam bardzo mało, bo i skończyła się po siedmiu miesiącach, ale i tak nigdy nie miałam poczucia, że dobrze wyglądam, bo nikt mi tego nie powiedział. Dopóki Duży (wtedy malutki) nie zaczął chorować, wstawałam o 5 rano i ćwiczyłam w domu. Heheheh. Wariatka. Potem był non stop przeziębiony, a ja miałam nieprzespane noce i wyjazd do pracy o 7.00, więc nie mogłam za bardzo poszaleć. Ale i tak ważyłam mniej niż 60 kg.

Po drugiej ciąży, po siedmiu miesiącach ważyłam 69 kg, a moja znajoma powiedziała, że muszę się za siebie wziąć. A ja durna tylko przytaknęłam. A kogo to obchodzi jak wyglądam???? Może gdybym nie zwróciła uwagi na moją poporodową oponkę nikt by jej nie zauważył. Sama byłam sobie winna. Pffff W końcu jakoś tam schudłam, po czym znów przytyłam, bardzo schudłam i przytyłam. I nie, nie byłam na żadnych dietach, życie jakoś tak się układało.

W trzeciej ciąży wyglądałam jak wieloryb. Moja wina. Te pyszne białe bułeczki…. Mam nietolerancję glutenu… Powrót do formy z przed ciąży sporo mnie kosztował. Może dlatego, że mam już swój wiek, może dlatego, że mam lepsze i gorsze dni, może dlatego, że szaleją hormony, a może dlatego, że nie chciałam schudnąć 20 kg w 6 miesięcy.

Ważę tyle, ile przed zajściem w trzecią ciążę, właściwie w siódmą. Nie o tym jednak. Ważę więc tyle, ile przed ostatnią ciążą i nie jest to moja waga optymalna, ale nie zamierzam się zabijać, żeby tę optymalną osiągnąć. Nie dajcie się zwariować! Obserwuję moje piękne uczennice. Większość z nich właśnie rodzi lub urodziła pierwsze czy kolejne dziecko, są takie śliczne, i mamy, i dzieci! A ja taka dumna, prawie babcia 😉 Każda z nich zadbana, piękna i z głową. Bo nie chodzi przecież o to, by się katować. Chodzi o to, by się poznać.

Lata obserwacji samej siebie uświadomiły mi moją nietolerancję pszenicy. Nie, nie jestem na diecie bezglutenowej, nie jem po prostu białej mąki albo bardzo sporadycznie. Nie piję napojów gazowanych i słodkich. Nigdy nie byłam ich fanką. Nie przejadam się. Nie ma sensu. Przestałam jeść produkty mleczne. Jednak źle działają na moje jelita. Zamiast dziesięciu latte dziennie piję jedną, czasem jako „coś słodkiego”, bo mleko jest słodkie! Uważam na cukier, chociaż do końca lutego tego roku zjadłam chyba 5 ton czekolady mlecznej! Od 1 marca nie spożywam cukru w produktach, w których jego obecność jest oczywista, nie chce mi się studiować wszystkich etykietek, a soków owocowych i tak nie piję, więc nie stresuję się za bardzo. W tej chwili wcinam rodzynki. Chyba potrzebuję ich ze względu na permanentny stres… Niedługo wracam na yogę, więc rodzynki już nie będą potrzebne, a może chociaż nie w takich ilościach :))). Piję kawę czarną, bez cukru, herbatę bez cukru i wodę mineralną. Picie wody mineralnej jest niezmiernie ważne. Bez wody się nie da. Nie tylko oczyszcza organizm, ale i ożywia połączenia nerwowe. Pomaga mi na bóle głowy. Od kilku lat nie mam już migren, dzięki wodzie! Nie wódzie! A! Nie piję alkoholu, bo to największe świństwo, jak człowiek chce dbać o sylwetkę. Oprócz tego spaceruję, jeżdżę troszkę na rowerze, ćwiczę. Nie jak jakaś fanatyczka całe dnie i w każdej wolnej chwili, gdy dziecko śpi! Ćwiczę, kiedy mogę, ale chodzę na zajęcia poza domem, bo w domu zawsze jest coś innego do zrobienia….

Idzie wolno, bardzo wolno, ale nie chcę szaleć. Wiecie co jest w tym wszystkim najważniejsze? Wsparcie kochających nas osób. Ania i Bartek ze strefaprzemian.pl mają naprawdę świetne podejście do tematu. Jak się znów ogarnę zacznę z nimi, kolejny raz :))), mogę więc powiedzieć, że działa.

Trzymajcie się dbający o linię! Tylko nie przesadzajcie!

Ania

Jedna myśl

  1. Dziewczyno, jesteś normalną, zgrabną kobietą, więc nie ma co się katować ćwiczeniami. Życie i tak zmusza do biegania, gimnastyki i zapasów przy trójce dzieci. Nie dam się zwariować odchudzaniem, choć po zimie przybyło kilogramów, wiadomo. Latem waga spada, bo więcej się ruszam.
    Serdeczności zasyłam

    Polubione przez 1 osoba

  2. Jak ja to znam! Też za czasów „młodości”, bądź za czasów „przed dziećmi” dbałam o siebie każdego dnia i katowałam ćwiczeniami. Po pierwszej ciąży zawzięłam się jeszcze bardziej, i doszłam do XS, a teraz po drugiej już ciąży nie mam motywacji, ale nie katuję się tym. Samo z czasem, ze zdrowymi nawykami widzę, że waga pomału leci.
    Powodzenia i pozdrawiam!

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz