Alfabet mojej emigracji – Anna postanawia znaleźć alternatywę

Foto: visitgent.be
Foto: visitgent.be

Jeszcze osiem lat temu nie wyobrażałam sobie, że mogłabym mieszkać poza Polską. Miałam stałą pracę. Nie piszę dobrze płatną, bo byłaby to bzdura. Zatem stała praca w jednym z najlepszych liceów Torunia. Nauczyciel języka polskiego. Chlubne zajęcie. Praca z młodzieżą. 29 godzin tygodniowo, bo oprócz lekcji jeszcze zajęcia przygotowujące do matury z języka polskiego i historii sztuki. Poza tym wykłady na uczelni, od czasu do czasu, Oświecenie. Obok tego korekta szkoleń e-learningowych dla TP S.A. i coś tam jeszcze. Nie zapominajmy o Synu, który czekał na mnie codziennie z utęsknieniem. Przez sześć lat wstawałam o szóstej rano i kładłam się o pierwszej, drugiej w nocy. Schudłam, na co narzekać nie powinnam, dziś chętnie bym straciła kilogramów kilka, ale jakoś nie schodzą. Jednak to niedospanie i niedojadanie było niebezpieczne dla mojego organizmu. Jak już wcześniej wspominałam w „Jak jazda na rowerze”, brak snu i złe odżywianie okupiłam utratą przytomności za kierownicą. Zdarzyło mi się też raz znaleźć na środku drogi, nie na konkretnym pasie, bo oczy same zamykały mi się ze zmęczenia, gdy jechałam na zajęcia wieczorem.
Zajęć miałam dużo, a pieniędzy wciąż brakowało, mimo, że nigdy praktycznie nigdzie nie chodziliśmy, zdarzało się, że podstawowe zakupy musiałam brać „na zeszyt” w miejscowym sklepiku, a lumpeks był moim ulubionym sklepem odzieżowym.
Tymczasem postanowiłam rozstać się z ojcem Syna i zostałam zmuszona do szukania kolejnego źródła przychodów! Wiedziałam, że na uczelni są zajęcia dla obcokrajowców, którzy chcą się uczyć języka polskiego. Ruszyłam więc w tym kierunku. Okazało się, że by dawać tam lekcje trzeba mieć ukończone odpowiednie studia podyplomowe, a przynajmniej kurs na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Szybko się zorientowałam, że na złożenie papierów pozostało mi niewiele czasu. To była moja alternatywa.
Na kursie okazało się, że zajęcia przygotowują nie tylko do pracy w Polsce, ale i poza jej granicami! Na szczęście, bo pozycje UMK w Toruniu były już dobrze obsadzone przez tamtejszych stałych pracowników naukowych, z którymi konkurować raczej się nie dało.
Nie było to wszystko takie proste. Dojazdy na zajęcia do Lublina. Nauka plus praca i jeszcze w dodatku staż na uniwersytecie. Udało się chyba dzięki moim dobrym Aniołom. Trochę przerażona i raczej niepewna, postanowiłam złożyć papiery do pracy na jakiejś uczelni francuskiej, bo jedynie ten język, poza polskim, nie był mi obcy.
Niestety nigdzie w dokumentach nie miałam potwierdzenia, że tymże językiem władać potrafię. Do Francji skierowano więc romanistów, a ja już przyzwyczajałam się do kolejnego roku w Polsce, w warunkach, których wspominać już nie chcę.
I wtedy stał się CUD. Zadzwonił telefon z ministerstwa, które kierowało nas na zagraniczne uniwersytety: „Pani Aniu, zwolniło się nagle miejsce w Gandawie. Jedzie pani?”. Jechałam. Ten wyjazd wywrócił nasze życie do góry nogami, życie moje i Syna. Jestem dozgonnie wdzięczna tej Sile, która nam daje różne możliwości i otwiera, wydawać by się mogło, na cztery spusty zamknięte drzwi.
Nasza alternatywa na życie – emigracja – zaczęła się w Belgii. O niej przy okazji następnej literki alfabetu :).

Ten tekst powstał w ramach wrześniowego projektu „Alfabet mojej emigracji”. Autorką i inicjatorką projektu jest Dorota (Dee), o której pisałam w poprzednim poście, członkini Klubu Polek na Obczyźnie.

A na blogach innych Polek na obczyźnie

Nie zawsze poprawne zapiski Dee

Viola/Storyland

Joanna/Polsko-francuski punkt widzenia

Justyna/Moja emigracja

Karolina/C’est la vie!

Gabi/Direction Sweden

Agnieszka/Zapiski szwedzkie

Anna Maria po polsku

Kinga/Kropka za oceanem

Jedna myśl

  1. Altenatywa niby przyszła do Ciebie przez przypadek, ale wcześniej jej dopomogłaś. Wniosek? Nie warto się poddawać. Albo wręcz przeciwnie, przestać gonić to szczęście by samo usiadło na ramieniu jak motyl. Dla takich wywróceń wsztkiego do góry nogami warto żyć. Pozdrawiam 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Masz całkowitą rację Dorotko! Problem polega chyba na tym, że jak się człowiek zapętli w tym szukaniu, gonieniu, nie zdaje sobie sprawy, że może się po prostu zatrzymać i przestać gnać czy wybrać inną drogę. To prawda – warto żyć! Groeten terug! (pozdrowienia z powrotem) jak mówią Holendrzy. 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz